Aż będę niebieski!
Recenzja „Tajemnic” („Dwa Światy”)
Można sobie historie Karola Webera lubić mniej lub bardziej, ale jest jedna rzecz, z którą ten twórca radzi sobie znakomicie. To kompilacja światów – realnych z nierzeczywistymi, wyimaginowanych z zastanym już komiksowym uniwersum. I choć początkowo takie mieszanki mogą budzić konsternację, warto się poddać tej narracji, bo zazwyczaj z tego szaleństwa wypływa jakaś głębsza prawda, która nadaje historii nieco uniwersalnego sznytu.
Zagłębiając się w „Tajemnicę” trzeba być gotowym na niemały plot twist zaraz na początku historii. W mrocznym uniwersum „Dwóch Światów” znajduje się bowiem nagle postać, która wydaje się nie pasować do niej pod żadnym względem. To Kleks, znany dobrze miłośnikom komiksów z opowieści Szarloty Pawel. Ten sam niebieski, nieco naiwny, ale uroczo zabawny Kleks, który zwykle przeżywa przygody w towarzystwie Jonki i Jonka.
Jest doprawdy ostatnią postacią, którą można byłoby sobie wyobrazić w „Dwóch Światach”. Podczas spotkania z Czarownicą, która jest jedną z kluczowych bohaterów serii, budzi w dziewczynie coraz większe zaskoczenie, a to prosząc o łyk atramentu, a to zamalowując ponurą przestrzeń kolorami. Sam też jest niebieski w tym czarno-białym uniwersum, niczym jakiś kolorowy ptak z innej rzeczywistości – trudno zresztą zaprzeczyć, że z niej jest.
Po co jednak prostoduszny atramentowy stworek zjawia się w tej pełnej niebezpieczeństw i tajemnic krainie? W zasadzie po to, by towarzyszyć Czarownicy w przedziwnym zdarzeniu, w którym Orin – tak jej przecież bliski – przechodzi tajemniczy rytuał. W tym celu zmierza zresztą do zapomnianej groty, w której trzy siostry, leciwe wieszczki, uprawiają magiczne harce, niezmiennie sprzeciwiając się tamtejszym bogom.
Jest więc w historii tajemnica, jest magiczny rytuał, są zbuntowane niczym mityczny Prometeusz wieszczki – z tą wszakże różnicą, że tytan ze starożytnej mitologii chciał ludziom uczynić dobro, a co do pełnych dziwnych mocy sióstr możemy mieć poważne wątpliwości. Orin nigdy nie powinien trafić do odludnej groty, miejsca zesłania wieszczek, a Czarownica nigdy nie powinna być świadkiem przeprowadzonego na nim rytuału. W powietrzu wisi więc aura tajemnicy, niebezpieczeństwa, niedopowiedzeń i zapewne konsekwencji tego niefortunnego zbiegu okoliczności.
Tutaj na scenę wkracza jednak Kleks – ten sam uroczy amator atramentu, który z dziecinną naiwnością wierzy w świat i ludzi. W tej sytuacji okazuje się jednak wyjątkowo bystrym i empatycznym obserwatorem, a swoją magię stosuje z rozmysłem: sprawia, że Czarownica zapomina o wszystkim, co widziała, a całą opowieść językowo pięknie spina klamra z powtarzającym się zdaniem z początku historii.
Czy „Tajemnice” są dziwne? Jak najbardziej. Czy na tyle, że człowiek odkłada je z przekąsem? Nie, bo mimo tej dziwności są całkiem przyjemnie skomponowane, a po początkowym zaskoczeniu niebieskim gościem, gładko przechodzi się nad jego obecnością do porządku dziennego. Ba, obecność Kleksa wnosi w tę mroczną serię trochę koloru – w przenośni i dosłownie – i jest odświeżająca w dusznym, pełnym niebezpieczeństw świecie.
M.K.

